wtorek, 27 stycznia 2015

Kim Jestem? :)

Witaj.
Jeśli czytasz tego posta, bo oczekujesz, że znajdziesz tu więcej informacji na mój temat np. czym jeszcze się zajmuję, co jeszcze lubię, czego nie lubię, to muszę Cię rozczarować. Niczego takiego tu nie będzie, chociaż... pośrednio może tak, ale nie wiem, czy to zauważysz :) To tylko taki żart. Natomiast to, czym chcę się dzisiaj podzielić z tobą, to temat - pytanie, które nurtuje ludzi od zarania dziejów. Już w starożytności ludzie zastanawiali się nad odpowiedzią na pytanie - "kim jestem?". W różnych kulturach, religiach zadawali sobie i nadal zadają to pytanie, bo jest ono aktualne też i dzisiaj, teraz. Mistrzowie, nauczyciele duchowi traktują "odpowiedź" na to pytanie, jako klucz w poznawaniu prawdy. Uważają, że dopiero wówczas można wniknąć w esencję życia, doświadczyć go naprawdę, przebudzić się. Proste?  Być może. Tylko skoro od tak dawna ludzie zadają sobie to pytanie, to czemu do tej pory jest ono aktualne? Czemu przez tysiąclecia nie spisano odpowiedzi, żeby teraz ludzie mogli się tylko z nimi zapoznać? Czyżby nikt sobie nie odpowiedział na to pytanie? I tak i nie. Rozumiesz? Nie? Czytaj więc dalej. "Pewien mistrz wschodu zapytany przez swojego ucznia - mistrzu tak długo praktykuję pod twoim okiem, kiedy osiągnę oświecenie? Mistrz powiedział - chodź pokażę ci kiedy. Zaprowadził go nad staw, wprowadził do wody, szybko zanurzył mu głowę pod wodą i tak długo trzymał, aż uczeń o mało nie utonął. Wówczas pozwolił mu nabrać powietrza i powiedział - jeśli tak bardzo będziesz pragnął oświecenia, jak pragnąłeś przed chwilą powietrza, to wtedy je osiągniesz". Czy zatem aż tak bardzo trzeba pragnąć odpowiedzi, aby się pojawiła? Być może, bo ludzie zazwyczaj nie chcą zmian, nie chcą prawdy. Większość ludzi żyje w świecie iluzji. Żyją swoimi wyobrażeniami o rzeczywistości, identyfikują się ze swoim myśleniem, uczuciami, przedmiotami materialnymi... Wszystkiemu nadają etykietki... i mają "zero chęci", aby zgłębiać kim są naprawdę. Funkcjonują tak, jak zostali nauczeni, uruchamiając swoje "wgrane" programy - jestem samotny, jestem biedna, jestem winna, jestem głupi, jestem bezwartościowy, jestem bogaty...  Niektórzy jednak intuicyjnie czują, że coś jest nie tak, że "instrukcja życia", jaką otrzymali jest fałszywa i zaczynają szukać, badać swoje doświadczenie. To może prowadzić ich do różnych nauczycieli duchowych, czasem do psychoterapeutów :), grup religijnych, wyznaniowych, do Indii, Japonii, czy jeszcze gdzieś... I co? I niektórzy znajdują. Już wiedzą, że To czego szukali było z nimi od zawsze! Nie mają już potrzeby dalszych poszukiwań - oni już wiedzą i robią swoje! Czy ty również już wiesz? A może jesteś zainteresowany tym, aby stać się "człowiekiem wiedzy"? Czuć, że wszystko jest w porządku, na swoim miejscu takie jakie jest? Czy może wolisz tą maskaradę i te wszystkie role, które odgrywasz? Oczywiście do niczego Cię nie namawiam. Po prostu pytam. Ale pytam nie dla siebie - dla Ciebie pytam.



Jeśli chcesz podzielić się jakąś refleksją, to zrób to w komentarzach. Pozdrawiam i do następnego czytania :)

piątek, 9 stycznia 2015

Wychodź "Poza", przekraczaj siebie!

Witaj.
Dziś chcę się z Tobą podzielić efektem wychodzenia poza ramy swojego doświadczenia, poza to, co wiem i rozumiem. Chcę odnieść się do obszaru, który jest najczęściej pomijany, czy nawet lekceważony przez trenerów rozwoju osobistego. Ja natomiast od pewnego czasu aktywnie eksploruję ten obszar, który właściwie towarzyszył mi od zawsze a dopiero niedawno "przypomniałem" sobie o nim. Oczywiście mówię tu o duchowości chrześcijańskiej. Tak, to ja mówię :). Opiszę to opierając się na konkretnym wydarzeniu. Zapewne to, co opiszę nieraz przytrafiało się też Tobie, kiedy doświadczałeś/aś zawodu w kontakcie z kimś, komu udzieliłeś/aś kredytu zaufania. Nie jest to nic nadzwyczajnego - każdemu przytrafiają się takie sytuacje. Jednak bardzo istotne jest to, co się wydarzyło później. Zanim jednak do tego przejdę, opowiem Ci trochę o tej sytuacji. Otóż niedawno miałem rozmowę, która dotyczyła między innymi moich osobistych spraw. Jednak podczas tej rozmowy mój rozmówca zachowywał się tak, jakby nie miał kontaktu ze mną a moje osobiste doświadczenie było obszarem, po którym można się poruszać bez zwracania uwagi na to, jak ja się z tym czuję. Wyglądało, to tak, jakby coś nie zostało głośno wyrażone w naszej relacji a miało miejsce. Oczywiście poinformowałem go o swoich odczuciach i powiedziałem, że sposób w jaki prowadzi ze mną rozmowę mi nie odpowiada. Mówiąc o tym trochę urealniłem to, co między nami się działo. Zachował się wtedy tak, jakbym zrobił w ten sposób coś niewłaściwego a nawet, jakby był tym zgorszony. Nie wchodząc już dalej w szczegóły doszło w końcu do konfrontacji i ujawnienia ocen/wyobrażeń, jakich nie wyrażał wprost mój rozmówca wcześniej. Jak się łatwo domyślić, zaowocowało to zerwaniem relacji. Ot takie tam zdarzenie, jakie przydarza się wszystkim, którzy poznają nowych ludzi i ryzykują z nimi wejście w bliższe relacje - terapeutom też się to zdarza :).  Nic więc niezwykłego, ale to, co działo się dalej zasługuje na szczególną uwagę. A zatem zostałem z poczuciem poirytowania, momentami oburzenia, zawodu... Jednak od czasu, gdy zanurzam się coraz bardziej w duchowości chrześcijańskiej, moim nawykiem stała się modlitwa w takich sytuacjach. Po niej poczułem uspokojenie, później położyłem się spać, ale rankiem obudziłem się jeszcze z lekkim "ukłuciem w sercu". Znowu zwróciłem się do Boga w modlitwie i następnie zapomniałem o sytuacji. Po południu wróciła pamięć, ale w zupełnie inny sposób niż to miało miejsce wcześniej. Pojawił się głęboki spokój i bardzo jasny wgląd w to, co się wydarzyło. Uświadomiłem sobie jakie intencje towarzyszyły nam podczas prowadzenia tej rozmowy. Uświadomiłem sobie "za czym" byliśmy rozmawiając. Nie "przeciw komu, czemu", ale "za czym". Wyraźnie zobaczyłem, że byłem za:
wyrażaniem uczuć, za szacunkiem dla nich, za dzieleniem się wiedzą, doświadczeniem, za pogłębianiem relacji, budowaniem pewnej intymności, za byciem "tu i teraz"... Natomiast u swojego rozmówcy rozpoznałem, że był schowany za swoimi "racjami", za swoim sposobem widzenia, że był za swoim bezpieczeństwem, gdyż ignorując intymność relacji "chronił" siebie...W tym doświadczeniu, zamiast, jak wcześniej przeżywać poirytowanie, oburzenie itd. poczułem głębokie współczucie i pokój w sercu a także wewnętrzne umocnienie. Nie wiem, co jeszcze wypłynie z tej sytuacji, ale to, co się już pojawiło jest kolejnym, znaczącym dla mnie dowodem mocy Modlitwy i obecności Boga w moim życiu. Oczywiście wiedza psychologiczna też się przydaje :)


Pozdrawiam Cię serdecznie i zapraszam do komentowania, też podzielenia się swoim doświadczeniem.